Tag

dziecko

Browsing

Jaki prezent dać dziecku i nie podpaść rodzicom

Prezent dla dziecka

Żyjemy w czasach dobrobytu, dostępności dóbr wszelakich. Bronić się wręcz musimy przed konsumpcjonizmem.
Mimo to, a może właśnie dlatego wybór odpowiedniego prezentu dla dziecka bywa kłopotem. Zwłaszcza jeśli ma to być prezent nie dla naszego dziecka i szczególnie jeśli sami dzieci nie mamy, lub mamy odrośnięte.

Prezent idealny

Dobry prezent powinien zaskoczyć. Podarować zabawkę, którą dziecko już ma, to jak pokazać się na dwóch przyjęciach w tej samej sukience. Nie jest to łatwe szczególnie dlatego, że dzisiejsze dzieci mają wszystko.
Powinien sprawić radość, musi więc wpasować się w preferencje dziecka. Są chłopcy, którzy nie bawią się samochodami i dziewczynki, które wolą kolor „Elsowy” od różowego.
Ale prezent idealny  powinien być akceptowany przez rodziców.
Niestety często prezent dla dziecka  bywa kłopotem dla rodziców.
Prezentowiczów można podzielić na kilka grup. Grupy te są mocno ze sobą związane. Jedna osoba może należeć, do kilku grup jednocześnie.
1. Bezdzietni. 
Tu zaliczam osoby które dzieci nie mają lub mają odchowane.
Przy wyborze prezentu kierują się własnym zdaniem, które mają stanowcze i intuicją, której w tym wypadku nie mają za grosz.
2. Łowcy okazji.
Kupują coś tylko dlatego, że jest tanie. Przy czym robią to tak często, że w efekcie wydają spore sumy na rzeczy bezwartościowe, złej jakości.
3. Żony Hollywood.
To mogą być też mężczyźni. Chcąc wyrazić uczucia i przywiązanie do dziecka przez cenę. Tak jak Łowcy  kierują się ceną, tyle że dla nich im drożej tym lepiej. Dodam, że drogi prezent może być odebrany jako zobowiązanie, które czasem stawia w niezręcznej sytuacji.
4. Czasołapacze.
Kupują coś w ostatniej chwili, w sklepie po drodze, lub pod blokiem. Byle co, byle nie przyjść z pustymi rękami.
Bardzo byśmy chcieli w grzeczny i subtelny sposób powiedzieć tym osobom: opamiętajcie się!
Nasze mieszkania i domy zalewają fale zabawek i ubrań, z których najchętniej 2/3 wystawilibyśmy od razu za drzwi.
Dlaczego więc nie wystawiamy tych zabawek na śmietnik?
A próbowałeś odebrać coś dziecku? Nawet jeśli dana rzecz od roku leży w kącie pokoju i zdaje się, że nikt jej nie zauważa, nie mówiąc już o zabawie, to jak tylko zniknie natychmiast robi się raban. Okazuje się bowiem, że owa rzecz jest ukochana. Żyć bez niej nie można, o spaniu nie ma mowy, a już na pewno nie da się być cicho.
A my rodzice, bardzo cenimy sobie spokój.
Prezenty są bardzo miłe, ale wybrać dobry prezent dla dziecka, nie mówiąc o idealnym, to nie jest łatwa sprawa.
W sumie to łatwo zrozumieć.
Ile rodzajów śniegu rozróżniasz?
Ja 4:
mokry – taki co się lepi,
suchy – nie lepi się,
biały-  sprząta świat i robi zimową magię,
oraz  żółty od którego trzeba się trzymać z daleka.
Jest jeszcze bury, ale to już w zasadzie nie jest śnieg, tylko stan przejściowy przed breją.
Eskimosi natomiast rozróżniają ponad 200 rodzajów śniegu. To chyba jasne dlaczego.
Bardzo podobnie jest z produktami dla dzieci. Będąc rodzicem, zaczynamy się w nich specjalizować. Nie musimy nawet szczególnie się douczać, wystarczy nam liczba osobistych doświadczeń żeby wiedzieć, ze kredka kredce nie równa.
Jeśli więc poza sprawieniem radości dziecku, zechciałbyś ułatwić życie jego rodzicom zapoznaj się poniższym zestawieniem prezentowych kitów i hitów.
Tu winna jestem wyjaśnienie, bo lista może wydać się wewnętrznie sprzeczna: nie są to tylko moje typy.
Przeprowadziłam sondaż wśród sporej grupy rodziców, znajomych z reala i wirtuala (pozdrawiam! :*)
A na końcu listy znajdziecie złote rady, które myślę, że gwarantują sukces.

KITY i HITY prezentów dla dzieci

1. Wszystko co niedostosowane do wieku dziecka.
Cieszymy się, że tak jak my uważasz, iż nasze dziecko jest genialne i przewyższa rówieśników intelektem i zdolnościami, jednak oznaczenia wiekowe mają sens.
I to w obie strony. Małe koła w samochodzie, lego, spineczki do włosów. Tym wszystkim będzie próbowało udławić się małe dziecko. Świnka Pepa natomiast, czy zbyt proste puzzle nie zainteresują małego ucznia.
2. Kioskowo  – bazarowe zabawki z chińskiego plastiku.
Tu przodują Łowcy Okazji. Nie chodzi nawet o to, że  nie lubimy chińskich zabawek, bo rozpadają się po kilku dniach.
My się ich boimy, bo nie mają odpowiednich atestów i mogą zawierać szkodliwe substancje. Najbardziej niebezpieczną z nich jest BPA czyli Bisfenol – A, który wydziela się z uszkodzonej powierzchni plastiku.
Działa jak syntetyczny estrogen i potrafi zaszkodzić nawet w małej ilości.
Wprawdzie wszystkie badania, które potwierdziły szkodliwy wpływ BPA na organizm były przeprowadzone na zwierzętach, jest ich jednak tak dużo, że od 2011 roku BPA jest to substancją zakazaną. A my – wolimy nie ryzykować.
Dlatego zawsze sprawdź proszę, czy plastikowa rzecz którą chcesz kupić ma oznaczenie „BPA FREE”.
Jest to szczególne ważne przy kubeczkach, talerzykach, czy  bidonach.
3. Cymbałki, bębenki, piszczałki i wszystko co wydaje dźwięki.
Jest to doskonały prezent dla wroga.
Jeśli nie lubisz bratowej, szwagra czy szefostwa podaruj ich dziecku grającą zabawkę. Ja sama przyniosłam do domu pieska, na smyczy, który chodzi, merga ogonem i… wygrywa melodyjkę pełną wysokich tonów. O ile Córeczka raczej się go bała, to Synek bardzo lubi z tym spacerować po domu. A ja nie mogę znaleźć głośnika, żeby go czym zatkać bez widocznej szkody dla tapicerki.
Tu zdarzają się hity, ale naprawdę trudno je znaleźć. To ryzykowna kategoria.
4. Zestawy kreatywne.
Dla starszych dzieci to prawie zawsze jest trafiony prezent w dobrej cenie. Jeśli chcesz szybko kupić coś niezbyt drogiego, puszka ciastoliny, piasek kinetyczny, malowanka, to zawsze się przyda.
Ale pamiętaj o punkcie 1!!!
Dla dzieci poniżej trzech lat, nie nadają się każde kredki i wbrew pozorom to może być ryzykowny zakup. Ważne np. by miały odpowiedni kształt i dały się łatwo uchwycić. Niektóre kredki po prostu nie rysują, inne łatwo się łamią. Mazaki – koniecznie zmywalne wodą i lepiej jeśli nie pachną owocami -takie  mogą skusić nawet niejadki. Po co kusić los 😉
5. Duże gabaryty. 
Żony Hollywood, zanim przyniesiecie namiot, misia prawie naturalnych rozmiarów, stolik niestety-grający – weźcie proszę po uwagę nasz metraż.
6. Słodycze, chipsy, gumy.
Naprawdę staramy się pilnować cukru w diecie naszych dzieci, które tylko cukrem mogłyby się żywić. I naprawdę, nie jest nam miło kiedy musimy występować w roli tych złych i odbierać, czy wydzielać coś co dziecko przed chwila dostało i słusznie twierdzi, że mu się należy. A jeśli pozwolimy dziecku zjeść całą tabliczkę czekolady o 18, to prędko spać nie pójdziemy. A przypominam, że spokój cenimy bardzo wysoko.
Jeśli już musisz przynieść jakieś łakocie, to wybierz coś małego i najlepiej z serii „eko” czy „bio”.
7. Klocki.
Mamy pełne pudła niepasujących do siebie klocków. To będzie bardzo dobry pomysł, pod warunkiem, że będą pasowały do tego co już już jest w domu.
Tu cena gra rolę o tyle, że ty tanie zestawy czasem nawet dorosłemu sprawiają trudność w dopasowaniu do siebie elementów. Zamiast radości, powodują frustrację dziecka.  Droższe produkty dają pewność zabawy, łatwo je połączyć nawet małemu dziecku, a jeśli rozbudowujemy posiadany zestaw o kolejne figurki i elementy, to będą służyć lata.
8. Ubrania.
O gustach się nie dyskutuje, ale bywamy wybredni. Ja nie lubię kapturów w ubraniach dla niemowlaków i ogrodniczek, inni piżam zapinanych na plecach.
Toniemy nie tylko w zabawkach, ale i w ubrankach, które nie pasują do niczego co mamy w szafie, albo po prostu nam się nie podobają.
Małe są szanse, że chłopiec ucieszy się z nowych spodni, chyba że są z ulubioną postacią z bajki, ale to nie każdy dorosły lubi.
I patrz punkt pierwszy. Jeśli za duże to tylko dla niemowląt. Czterolatka nie dorośnie szybko, do sukienki na 6 lat, za to nosić ją będzie chciała od razu i znowu zamiast radości mamy smuteczek.
9. Książki.
To prawie zawsze dobry wybór, musisz tylko wiedzieć o kilku rzeczach. Nie masz nawet pojęcia jak dużo jest beznadziejnych książek dla dzieci. Historia Kopciuszka opowiedziana w pięciu zdaniach. Błędy stylistyczne. Brak logiki lub/i jasnego zakończenia. Język taki jakby autorem był Google Translator. Nawet na wydawnictwie nie zawsze można polegać, bo zdarza się, że jakość  publikowanych książek jest skrajnie różna.
Książki tak, ale albo ładnie wydana klasyka, albo coś sprawdzonego.
10 .Gry planszowe. 
To moja subiektywna ocena, ale jestem na tak. Byle pamiętać o punkcie 1. Dając grę, tak naprawdę dajesz czas, bo to doskonały sposób na wspólny rodzinny wieczór bez telewizora. My wszystkie gry – planszówki, karciane, domino, memory witamy z radością.
11. Audiobooki i płyty z muzyką.
Te pierwsze przydają się w samochodzie, a czasem nawet działają  w domu. Muzyka – może być z ścieżka dźwiękowa z ulubionej bajki, albo poszukaj czegoś więcej. Np.: muzyki z przedstawień teatralnych jak „Alicja w krainie czarów” Teatru Roma, czy „Zorka” Polskiego Radia.
Wygląda strasznie, prawda? Tanie złe, drogie nie dobre. Małe może zabić, duże zagracić.
O tym, że to nie tylko fanaberie Matki Wariatki, świadczą chociażby wyniki
21 kontroli zabawek przeprowadzonej w III kwartale 2015  przez UOKiK, w której zakwestionowano aż 75% badanych zabawek!
W pierwszym kwartale zakwestionowano 36,6%.
Więcej szczegółów na stronie branzadziecieca.pl, a pełny raport na stronach BIP.
Wyniki kontroli zabawek
 Spokojnie, mam i rozwiązanie.

3 sposoby na idealny prezent dla dziecka

1. Zadaj pytanie
To naprawdę najlepsze wyjście. To już nie jest nieręczne. My rodzice bardzo byśmy chcieli poza dziećmi  wychować otoczenie, tak by rozmawiało z nami o potrzebach i preferencjach naszych dzieci.
Jeśli nie chcesz pytać wprost, czego dziecko potrzebuje, to zapytaj o to co lubi, jaka jest ulubiona bajka, klocki, czy woli samochody czy pociągi.
To opłaci się wszystkim. Bądźmy ekologiczni i ekonomiczni.
2. Znajdź czas.
Nie odkładaj wyboru prezentu na ostatni moment. Poświęć chwilę czasu, poszukaj propozycji i pomysłu. Skarbnicą inspiracji będą blogi parentingowo – lifestylowe, które prześcigają się w proponowaniu oryginalnych gadżetów dla dzieci. Osobiście ręczą przy tym swoją renomą i wizerunkiem bloga za  ich jakość. recenzje te i polecenia są więc znacznie bardziej wiarygodne niż reklamy na dziecięcych kanałach tematycznych.
3. Podaruj przeżycie.
Najlepszym i zawsze trafionym prezentem będzie jakieś wydarzenie. Dzieci uwielbiają przeżywać. Wizyta w teatrze, muzeum kolejnictwa, techniki czy na wystawie dinozaurów, będzie wspaniałym doświadczeniem. Jeśli mieszkasz w dużym mieście, to wybór masz ogromny, wystarczy chwila w internecie.
Jeśli jesteś z małej miejscowości, dowiedz się czy nie ma zaplanowanych występów gościnnych. Możesz też wykazać się kreatywnością, wykorzystać znajomych i zorganizować wycieczkę do miejsca, które nie jest powszechnie dostępne. Uwierz, nawet oczyszczalnia ścieków czy zaplecze pizzerii mogą być wspaniałą atrakcją na którą dziecko będzie czekać z niecierpliwością.
Naprawdę przy odrobinie zdrowego rozsądku, to nie może się nie nie udać.
.
.
.
.
A jeśli… jeśli dołożysz do tego swoją opiekę, dając w ten sposób rodzicom wolne popołudnie, to zapewniam, że zostaniesz bohaterem roku! 😀
.
.
.
A wy co myślicie, drodzy rodzice?
Dodacie coś do mojej listy kitów i hitów?

Zmowa kapturowa

W marcu jak w garncu, a kwiecień plecień. Niby ciepło, dzień słoneczny, ale za chwilę chmury słońce zasłonią, wietrzyk zawieje, zrobi się zimno i ponuro. 

Jak się ubrać? No i jak ubrać dziecko? Żeby nie przegrzać, żeby nie przeziębić
To jeden z moich największych dylematów macierzyńskich. Najchętniej „na cebulkę”.
Dzieć wózkowy zostaje więc stylowo wyszykowany: 
bluza, cienka kurteczka, bezrękawnik i…
I aż mnie boli jak na to patrzę. 3 kaptury. Trzy! Co ja mam z tym zrobić? 
Pod plecy położyć? 
Pod głowę? 
Na głowę?! 
Stylówa do zmiany  i dalejże uzupełniać kolekcje wiosna – lato w co się da, byle bez kaptura (ewentualnie z odpinanym).
Idziemy do Centrum Handlowego. Sklep sieciowy jeden, drugi, czasem trzeci. Niedoświadczoną matkę zdziwić może stopień trudności zadania jakie sobie postawiłam.
Okazuje się bowiem, że producenci odzieży dziecięcej kaptury uwielbiają. Również, a czasem mam wrażenie, że zwłaszcza w rozmiarówce przeznaczonej dla dzieci leżących.
Może sami dzieci nie mają albo na wnuki czekają, może im to w badaniach marketingowych nie wyszło…
Nie wiem. 
Ale chętnie bym ich (producentów, projektantów, menadżerów) położyła na 2 chociażby kapturach, bez możliwości samodzielnej zmiany pozycji. Na godzinkę albo na półtorej. 
Wszechobecne kaptury różną formę przyjmują. Mamy kaptury dopasowane, wyposażone w gumkę, dosyć dobrze przylegają do buzi. Taki kaptur założony na cienką czapeczkę, nieźle spełnia swoją funkcje. Gorzej, jeśli mama albo babcia „wie lepiej” i postanawia upchnąć pod kaptur czapę z pomponem… Przysięgam, że widziałam dorosłe błyski w kilkumiesięcznych oczach molestowanego tak chłopca. Jeszcze trochę i powiedziałby swoje pierwsze słowo…
Są też kaptury szerokie, luźne, do zarzucenia. Też potrafią zmusić do mówienia niemowlę. Jedzie sobie taki mały człowiek wózkiem. Świat ciekawy go otacza, pooglądałby. Odwraca, więc głowę w lewo i… koniec widoków. Bo kaptur zostaje na miejscu. Odwraca w prawo, to samo. Takie kaptury przysparzają też wiele zabawy dorosłym, kiedy dziecko jest starsze i chodzić już umie. Znowu kapturek na głowie. Żeby zobaczyć co jest z boku, czy z tyłu musi całą górną połową ciała obrócić albo wręcz całą osobę. I oto mamy małego pingwinka, ha ha ha…
Ok, trochę przesadzam, ale lubię mieć wybór. A nie mam.
Mogłabym jeszcze szukać w internecie super okazji, czy super okazów.
Nie robię tego, ze względu na:
– brak czasu: chcę kupić i mieć, od razu, dobry rozmiar, odpowiedni materiał, zadowalającą jakość (bez zwrotów, wymian, kurierów), czasem dziecię wyrasta w ciągu jednej nocy (słowo!) albo front pogodowy przyjdzie zupełnie inny niż obiecał Zubilewicz i tym bardziej muszę mieć od razu
– logistykę (powiązane z poprzednim punktem): ledwo udaje mi się poblogować, na zakupy pójdę z dzieckiem; kiedy siedzę z komputerem, ktoś musi zajmować się dziećmi
– zdrowy rozsądek: nie płacę za ubrania dzieci więcej niż za swoje

– zacięcie, a raczej brak zacięcia: i dlatego to nie będzie blog z modą dziecięcą.

A może to moja paranoja? 
Może Czynnik M [klik] namieszał mi w głowie bardziej, niż sądziłam. W końcu słyszę głosy [klik] 😉 
A Ty jak myślisz? 
Jeśli „trafia cię” kaptur odpowiedz na 3 krótkie pytania i podaj dalej. 
Może jest nas więcej. 

Tu była ankieta:

1. Czy Kaptury przeszkadzają dzieciom leżącym?
2. Miałam/łem problem z ubraniem dziecka adekwatnie do pogody, przez zbyt dużą ilość kapturów.
3. Chciałabym mieć większy wybór ubrań bez kaptura (lub z odpinanym kapturem) dla najmłodszych dzieci.

W badaniu wzięło udział 250 osób.
Wyniki ankiety można zobaczyć tu [KLIK] 

Małe dziecko i teatr

Mój dziadek pracował w teatrze. Nie bardzo rozumiałam, co emerytowany strażak ma do roboty
w teatrze. Kiedy pytałam, tłumaczył mi, że pilnuje, żeby nikt na widowni nie palił fajki, czy innego papierosa. No a gdyby ktoś ogień zaprószył, to wiadomo, będzie gasił.
Dziś, kiedy o tym myślę, to dalej nie jestem pewna jaką miał funkcje. Może takie były przepisy..?
Ale dopiero teraz jestem z niego dumna, bo widzę, że wyprzedził swoją epokę. Znalazł doskonały sposób na aktywną emeryturę.

Kilka razy w tygodniu, Dziadek golił się brzytwą, spryskiwał wodą kolońską, prasował koszulę, zakładał garnitur i wychodził do teatru.
Czasami zabierał mnie ze sobą.
Uwielbiałam te wyjścia.

Mała dziewczynka i wielki (jak mi się wtedy zdawało) teatr.

Wszystko było wyjątkowe. Czułam, że wchodzę do innego świata. Zapach pluszowych foteli, miękkie dywany, zakurzone kotary, eleganckie stroje Pań i Panów. To wszystko tworzyło niesamowitą atmosferę.
Atmosferę „wieczorowości” zarezerwowaną dla wielkich bali, przyjęć i dorosłych.
A kiedy w foyer czekaliśmy na dzwonek, wiedziałam, że nie tylko ja czuję wyjątkowość chwili. Oni, dorośli, też byli podekscytowani, a ja już nie byłam taka mała.
Repertuar w moim mieście nie zmieniał się zbyt często, ale to mi w niczym nie przeszkadzało. Na pamięć znałam „Anię z zielonego wzgórza” i „Śluby panieńskie”.
Oczywiście zdarzało mi się bywać za kulisami. Raz nawet mogłam wejść do garderoby mojej ukochanej „Maryli” i popatrzeć jak się maluje!

Wierzę w magię dzieciństwa. Nie chodzi mi o jednorożce, złe macochy i czarodziejskie różdżki.
Prawdziwa magia nie bierze się znikąd, nie pochodzi z telewizora. Trzeba ją tworzyć. Prawdziwa magia, to atmosfera przy wigilijnym stole, zamiana Taty w rumaka, pieczenie ciasteczek z Babcią.
Taką magię pamięta się przez całe życie. Ja pamiętam.
A teatr mojego Dziadka to skoncentrowana dawka magii w czystej postaci.

W związku z powyższym Córeczka nie miała wyjścia. Jeszcze samodzielnie nie chodziła, kiedy Matka Wariatka zaciągnęła ją na przedstawienie po raz pierwszy. Funkcje teatru doskonale spełnił nasz ulubiony Dom Kultury. Duża scena, prawdziwa kurtyna, pluszowe rozkładane fotele.
Kukiełkowe przedstawienie trwało ok 40 minut. Oczywiście zastanawiałam się jak to będzie.
Czy nie przestraszy się nowej sytuacji, ciemności, tłumu ludzi?
Czy wytrzyma tyle czasu?
Czy nie rozpłacze się i nie będzie przeszkadzać?
Na wszelki wypadek, żeby skrócić czas ewakuacji, zajęłyśmy skrajne miejsce w rzędzie.
Córeczka najpierw siedziała na moich kolanach, potem na nich stała. Patrzyła się na scenę jak zaczarowana. Przez 30 minut. Potem zajęła się koleżanką, z sąsiedniego fotela, a potem spacerem w stronę sceny i z powrotem. Ponieważ jednak cały czas była grzeczna i nikomu nie przeszkadzała zostałyśmy do końca.
A na koniec były oklaski. To dopiero za-ba-wa! Cała sala robi kosi-kosi, klap-klap! A najgłośniej klaszczą najmniejsze łapki Córeczki.

Dziwnie na mnie niektórzy patrzyli. Bo co takie Małe Dziecko mogło zrozumieć, co zapamiętać?
Nie wiem, może nic, może coś. Początkowo myślałam, że faktycznie, nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Po kilku dniach, kiedy sądziłam, że już zdążyła o przygodzie z teatrem zapomnieć, zobaczyła w TV scenę z jakiegoś festiwalu piosenki. Stanęła na kanapie i krzycząc „Tawo!” klaskała, klaskała, klaskała…

Od tamtej pory, na różnego rodzaju przedstawieniach bywamy regularnie. W salach zabaw, domach kultury, teatrach.
Was też zapraszamy! Stwórzcie swoją magię 🙂

Praktyczny poradnik, o tym jak zaciągnąć dziecię do teatru, w przygotowaniu.

Matka w wielkim mieście, czyli tak blisko a tak daleko

Wszystko przez kapcie. Kapcie i przedszkole. Konkretnie kapcie do przedszkola.
Najpierw się okazało, że Córeczka powinna mieć buty z obcasem Tomasa. Zaraz potem Synek osiągnął wiek na tyle dorosły by zaryzykować znoszenie do domu wirusów i bakterii przedszkolnego pochodzenia. . Córeczka rozpoczęła więc przygodę w grupie dwulatków i to był ostatni dzwonek by ją w te kapcie z  obcasem wyposażyć. Odrobiłam pracę domową, internet przekopałam, koleżanki wypytałam, przejrzałam dostępne na rynku modele. Wszystkie zbliżone urodą do butów ortopedycznych. Przy czym stosunek ich urody do ceny jest równie zaskakujący co szokujący. Aż trafiłam na Slippersy. Fajne wzory, dobra cena, ręczna robota, made in Poland. Wprawdzie sklep je oferujący tylko jeden i to na drugim końcu miasta, a ja akurat bez samochodu, ale co tam… Miliony poruszają się komunikacją miejską to i ja „dam siłę” (jak mawia Córeczka). Zadzwoniłam oczywiście wcześniej do sklepu, upewniłam się że buty są wzory i kolory do wyboru. Nic tylko przyjechać i mierzyć, bo z numeracją wiadomo jak jest. Co producent to inny centymetr ma. A i podotykać bym chciała, zobaczyć jak na nodze leżą.


Załadowałam więc dzieci do wózka. Odpaliłam jakdojade.pl. Lekko zaskoczona ilością przesiadek i czasem dojazdu zapakowałam prowiant i wyruszyłam w świat. 
Pierwszy raz zdziwiłam się na przystanku tramwajowym. Klapki mi z oczu spadły i ukazały się schody do tramwaju. 3 schody, na wysokość kolan moich mniej więcej. Nic to niedopatrzenie. Poczekam chwile dłużej na niskopodłogowy . 

W końcu jadę. Na przystanku Dworzec Centralny  mam się przesiąść w autobus. Tyle, że aplikacja nie pokazuje dokładnego punktu, w którym jest przystanek mojego autobusu. Krążę więc między Złotymi Tarasami a Dworcem rozglądając się, pytając kierowców ZTM, bezdomnych i Strażników Miejskich.Nikt nic nie wie. Ale już po krótkim spacerze okazuje się ze owszem, jest przystanek! Po drugiej stronie ulicy, czyli pod Marriottem. Super. Dotleniona i szczęśliwa idę.
W metropolii jestem, więc pasów nie ma, z przejścia podziemnego muszę korzystać. Chętnie skorzystam. Na dół jest łatwo. Przy Tarasach winda.  Mała, miejsca tyle że Córka z wózka do ścian obu dosięgnie. Ładna nawet. Zamieszkać tam można. I pewnie ktoś zamieszkał, sądząc po zapachu. 
– Ręce do góry! Bawimy się od razu po wejściu. 

I prędziutko labiryntem podziemnym, ku wyjściu. A tam schody. Ale jest i winda. Mówiłam, że metropolia. Tyle że windy się nie da przywołać. Karteczka wisi: proszę dzwonić. Dzwonię zatem. Pół śródmieścia mnie słyszy, ale że nic się nie dzieje to kilka razy dzwonię, cierpliwa jestem. Aż tu dwóch miłych panów ze Straży Miejskiej  się ze mną wita. Myślałam, że mandat za zakłócania spokoju mi zaproponują, ale nie. Pytają jak mogą pomoc. Mówię więc, że do windy chciałam. 

– A to nie nasze kompetencje, to po ochronę trzeba dzwonić.
I poszli.
 Dzwonię więc. I już po chwili Pan Ochroniarz warszawskich podziemi  się zjawia z pytaniem o co chodzi.
–  Z windy bym chciała skorzystać.
–  A, to nie można. Tylko dla niepełnosprawnych. 
– Ale jak to.. 
– Zakaz mamy.
–  To co ja mam zrobić? 
– Przy metrze jest winda. 
Jasne… nie po to tyle tu stoję żeby teraz iść do windy, która nie wiadomo czy działa. W dodatku deszcz zaczyna kropić. Zaczynam się czuć jak w tym kawale: Wchodzi facet facet do windy, a tam schody.

– To może ja Panu coś podpisze? Jakieś oświadczenie, że to na moją odpowiedzialność..?
W użyciu ton  dziękczynno- błagalny i powłóczyste spojrzenie. Chyba wysokie kary mają, bo Pan żałuje ale nie ulega, za to oferuje pomoc we wniesieniu wózka. 


 W jednym momencie trwającym ułamek sekundy myślę sobie: 


1. Nie, bo kiedy Córeczka miała kilka miesięcy i jeden Pan Ochroniarz pomagał mi wnieść wózek po stromych sieciach, Bogu dziękowałam, że akurat była w foteliku samochodowym nałożonym na wózek,  mocno przyjęta pasami. Schody były strome, Pan wysoki, a wózek w pionie. 


2. Nie, bo jestem po cesarce i nie chce się tu rozpruć i nabałaganić.

3. Nie, bo dzieci mam dwoje, a wózek jeden, podwójny. Gondola plus spacerówka. W gondoli pasów brak. Oczyma wyobraźni widzę jak podczas lotu Córeczka gwałtownie wychyla się zaburzając równowagi i Synek z gondoli zalicza lot prywatny.

4. Nie, bo chociaż rama wózka ma dożywotnią gwarancję, to nie wiem czy w powietrzu była testowana. Wysuwana rączka też nie wiem jakie obciążenie wytrzyma. A to nie są 3 schodki…

Panu uprzejmie dziękuję, mówiąc, że dziecko niegrzeczne i nie da się wnieść. W duchu liczę,  że może z tą windą się uda.. 


Kończy się na tym, że przychodzi drugi Pan ochro i we dwóch znoszą synka, a ja z duszą na ramieniu i Córeczką na rękach pędzę za nimi i od razu mówię sobie never again!

Wreszcie sukces. Dojechałam! 🙂 Panie w sklepie bardzo miłe, buty ładne, porządne, nic im zarzucić nie można. Poza rozmiarem. Do najmniejszego dostępnego rozmiaru (24) Córa jeszcze musi dorosnąć. Korzystając z uprzejmości miłych Pań nawadniam dzieci, wypuszczam parę uszami i wyruszam w drogę powrotną.

Tym razem nadkładam drogi i idę skorzystać z windy przy metrze. 
I już po prawie 6 godzinach jesteśmy w domu.

Slipersy zakupię pewnie po wakacjach, ale tym razem przez internet. 
A jak się zapomnę i znowu będę chciała w świat wyruszyć, to bardzo proszę, żeby mi ktoś to WYBIŁ Z GŁOWY.

Litując się nad potencjalnymi czytelnikami pominęłam perypetie związane z dodatkowymi przesiadkami, które zaliczyłam próbując przyśpieszyć podróż, skrócić oczekiwanie na tramwaj, zastępując go autobusem, pilne wysiadania na siku, itd, itp.