Zmowa kapturowa
– zacięcie, a raczej brak zacięcia: i dlatego to nie będzie blog z modą dziecięcą.
Może jest nas więcej.
Tu była ankieta:
1. Czy Kaptury przeszkadzają dzieciom leżącym?
2. Miałam/łem problem z ubraniem dziecka adekwatnie do pogody, przez zbyt dużą ilość kapturów.
3. Chciałabym mieć większy wybór ubrań bez kaptura (lub z odpinanym kapturem) dla najmłodszych dzieci.
W badaniu wzięło udział 250 osób.
Wyniki ankiety można zobaczyć tu [KLIK]
Małe dziecko i teatr
Mój dziadek pracował w teatrze. Nie bardzo rozumiałam, co emerytowany strażak ma do roboty
w teatrze. Kiedy pytałam, tłumaczył mi, że pilnuje, żeby nikt na widowni nie palił fajki, czy innego papierosa. No a gdyby ktoś ogień zaprószył, to wiadomo, będzie gasił.
Dziś, kiedy o tym myślę, to dalej nie jestem pewna jaką miał funkcje. Może takie były przepisy..?
Ale dopiero teraz jestem z niego dumna, bo widzę, że wyprzedził swoją epokę. Znalazł doskonały sposób na aktywną emeryturę.
Kilka razy w tygodniu, Dziadek golił się brzytwą, spryskiwał wodą kolońską, prasował koszulę, zakładał garnitur i wychodził do teatru.
Czasami zabierał mnie ze sobą.
Uwielbiałam te wyjścia.
Mała dziewczynka i wielki (jak mi się wtedy zdawało) teatr.
Wszystko było wyjątkowe. Czułam, że wchodzę do innego świata. Zapach pluszowych foteli, miękkie dywany, zakurzone kotary, eleganckie stroje Pań i Panów. To wszystko tworzyło niesamowitą atmosferę.
Atmosferę „wieczorowości” zarezerwowaną dla wielkich bali, przyjęć i dorosłych.
A kiedy w foyer czekaliśmy na dzwonek, wiedziałam, że nie tylko ja czuję wyjątkowość chwili. Oni, dorośli, też byli podekscytowani, a ja już nie byłam taka mała.
Repertuar w moim mieście nie zmieniał się zbyt często, ale to mi w niczym nie przeszkadzało. Na pamięć znałam „Anię z zielonego wzgórza” i „Śluby panieńskie”.
Oczywiście zdarzało mi się bywać za kulisami. Raz nawet mogłam wejść do garderoby mojej ukochanej „Maryli” i popatrzeć jak się maluje!
Wierzę w magię dzieciństwa. Nie chodzi mi o jednorożce, złe macochy i czarodziejskie różdżki.
Prawdziwa magia nie bierze się znikąd, nie pochodzi z telewizora. Trzeba ją tworzyć. Prawdziwa magia, to atmosfera przy wigilijnym stole, zamiana Taty w rumaka, pieczenie ciasteczek z Babcią.
Taką magię pamięta się przez całe życie. Ja pamiętam.
A teatr mojego Dziadka to skoncentrowana dawka magii w czystej postaci.
W związku z powyższym Córeczka nie miała wyjścia. Jeszcze samodzielnie nie chodziła, kiedy Matka Wariatka zaciągnęła ją na przedstawienie po raz pierwszy. Funkcje teatru doskonale spełnił nasz ulubiony Dom Kultury. Duża scena, prawdziwa kurtyna, pluszowe rozkładane fotele.
Kukiełkowe przedstawienie trwało ok 40 minut. Oczywiście zastanawiałam się jak to będzie.
Czy nie przestraszy się nowej sytuacji, ciemności, tłumu ludzi?
Czy wytrzyma tyle czasu?
Czy nie rozpłacze się i nie będzie przeszkadzać?
Na wszelki wypadek, żeby skrócić czas ewakuacji, zajęłyśmy skrajne miejsce w rzędzie.
Córeczka najpierw siedziała na moich kolanach, potem na nich stała. Patrzyła się na scenę jak zaczarowana. Przez 30 minut. Potem zajęła się koleżanką, z sąsiedniego fotela, a potem spacerem w stronę sceny i z powrotem. Ponieważ jednak cały czas była grzeczna i nikomu nie przeszkadzała zostałyśmy do końca.
A na koniec były oklaski. To dopiero za-ba-wa! Cała sala robi kosi-kosi, klap-klap! A najgłośniej klaszczą najmniejsze łapki Córeczki.
Dziwnie na mnie niektórzy patrzyli. Bo co takie Małe Dziecko mogło zrozumieć, co zapamiętać?
Nie wiem, może nic, może coś. Początkowo myślałam, że faktycznie, nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Po kilku dniach, kiedy sądziłam, że już zdążyła o przygodzie z teatrem zapomnieć, zobaczyła w TV scenę z jakiegoś festiwalu piosenki. Stanęła na kanapie i krzycząc „Tawo!” klaskała, klaskała, klaskała…
Od tamtej pory, na różnego rodzaju przedstawieniach bywamy regularnie. W salach zabaw, domach kultury, teatrach.
Was też zapraszamy! Stwórzcie swoją magię 🙂
Praktyczny poradnik, o tym jak zaciągnąć dziecię do teatru, w przygotowaniu.
Matka w wielkim mieście, czyli tak blisko a tak daleko
Wszystko przez kapcie. Kapcie i przedszkole. Konkretnie kapcie do przedszkola.
Najpierw się okazało, że Córeczka powinna mieć buty z obcasem Tomasa. Zaraz potem Synek osiągnął wiek na tyle dorosły by zaryzykować znoszenie do domu wirusów i bakterii przedszkolnego pochodzenia. . Córeczka rozpoczęła więc przygodę w grupie dwulatków i to był ostatni dzwonek by ją w te kapcie z obcasem wyposażyć. Odrobiłam pracę domową, internet przekopałam, koleżanki wypytałam, przejrzałam dostępne na rynku modele. Wszystkie zbliżone urodą do butów ortopedycznych. Przy czym stosunek ich urody do ceny jest równie zaskakujący co szokujący. Aż trafiłam na Slippersy. Fajne wzory, dobra cena, ręczna robota, made in Poland. Wprawdzie sklep je oferujący tylko jeden i to na drugim końcu miasta, a ja akurat bez samochodu, ale co tam… Miliony poruszają się komunikacją miejską to i ja „dam siłę” (jak mawia Córeczka). Zadzwoniłam oczywiście wcześniej do sklepu, upewniłam się że buty są wzory i kolory do wyboru. Nic tylko przyjechać i mierzyć, bo z numeracją wiadomo jak jest. Co producent to inny centymetr ma. A i podotykać bym chciała, zobaczyć jak na nodze leżą.
Załadowałam więc dzieci do wózka. Odpaliłam jakdojade.pl. Lekko zaskoczona ilością przesiadek i czasem dojazdu zapakowałam prowiant i wyruszyłam w świat.
Pierwszy raz zdziwiłam się na przystanku tramwajowym. Klapki mi z oczu spadły i ukazały się schody do tramwaju. 3 schody, na wysokość kolan moich mniej więcej. Nic to niedopatrzenie. Poczekam chwile dłużej na niskopodłogowy .
W końcu jadę. Na przystanku Dworzec Centralny mam się przesiąść w autobus. Tyle, że aplikacja nie pokazuje dokładnego punktu, w którym jest przystanek mojego autobusu. Krążę więc między Złotymi Tarasami a Dworcem rozglądając się, pytając kierowców ZTM, bezdomnych i Strażników Miejskich.Nikt nic nie wie. Ale już po krótkim spacerze okazuje się ze owszem, jest przystanek! Po drugiej stronie ulicy, czyli pod Marriottem. Super. Dotleniona i szczęśliwa idę.
W metropolii jestem, więc pasów nie ma, z przejścia podziemnego muszę korzystać. Chętnie skorzystam. Na dół jest łatwo. Przy Tarasach winda. Mała, miejsca tyle że Córka z wózka do ścian obu dosięgnie. Ładna nawet. Zamieszkać tam można. I pewnie ktoś zamieszkał, sądząc po zapachu.
– Ręce do góry! Bawimy się od razu po wejściu.
I prędziutko labiryntem podziemnym, ku wyjściu. A tam schody. Ale jest i winda. Mówiłam, że metropolia. Tyle że windy się nie da przywołać. Karteczka wisi: proszę dzwonić. Dzwonię zatem. Pół śródmieścia mnie słyszy, ale że nic się nie dzieje to kilka razy dzwonię, cierpliwa jestem. Aż tu dwóch miłych panów ze Straży Miejskiej się ze mną wita. Myślałam, że mandat za zakłócania spokoju mi zaproponują, ale nie. Pytają jak mogą pomoc. Mówię więc, że do windy chciałam.
– A to nie nasze kompetencje, to po ochronę trzeba dzwonić.
I poszli.
Dzwonię więc. I już po chwili Pan Ochroniarz warszawskich podziemi się zjawia z pytaniem o co chodzi.
– Z windy bym chciała skorzystać.
– A, to nie można. Tylko dla niepełnosprawnych.
– Ale jak to..
– Zakaz mamy.
– To co ja mam zrobić?
– Przy metrze jest winda.
Jasne… nie po to tyle tu stoję żeby teraz iść do windy, która nie wiadomo czy działa. W dodatku deszcz zaczyna kropić. Zaczynam się czuć jak w tym kawale: Wchodzi facet facet do windy, a tam schody.
– To może ja Panu coś podpisze? Jakieś oświadczenie, że to na moją odpowiedzialność..?
W użyciu ton dziękczynno- błagalny i powłóczyste spojrzenie. Chyba wysokie kary mają, bo Pan żałuje ale nie ulega, za to oferuje pomoc we wniesieniu wózka.
W jednym momencie trwającym ułamek sekundy myślę sobie:
1. Nie, bo kiedy Córeczka miała kilka miesięcy i jeden Pan Ochroniarz pomagał mi wnieść wózek po stromych sieciach, Bogu dziękowałam, że akurat była w foteliku samochodowym nałożonym na wózek, mocno przyjęta pasami. Schody były strome, Pan wysoki, a wózek w pionie.
2. Nie, bo jestem po cesarce i nie chce się tu rozpruć i nabałaganić.
3. Nie, bo dzieci mam dwoje, a wózek jeden, podwójny. Gondola plus spacerówka. W gondoli pasów brak. Oczyma wyobraźni widzę jak podczas lotu Córeczka gwałtownie wychyla się zaburzając równowagi i Synek z gondoli zalicza lot prywatny.
4. Nie, bo chociaż rama wózka ma dożywotnią gwarancję, to nie wiem czy w powietrzu była testowana. Wysuwana rączka też nie wiem jakie obciążenie wytrzyma. A to nie są 3 schodki…
Panu uprzejmie dziękuję, mówiąc, że dziecko niegrzeczne i nie da się wnieść. W duchu liczę, że może z tą windą się uda..
Kończy się na tym, że przychodzi drugi Pan ochro i we dwóch znoszą synka, a ja z duszą na ramieniu i Córeczką na rękach pędzę za nimi i od razu mówię sobie never again!
Wreszcie sukces. Dojechałam! 🙂 Panie w sklepie bardzo miłe, buty ładne, porządne, nic im zarzucić nie można. Poza rozmiarem. Do najmniejszego dostępnego rozmiaru (24) Córa jeszcze musi dorosnąć. Korzystając z uprzejmości miłych Pań nawadniam dzieci, wypuszczam parę uszami i wyruszam w drogę powrotną.
Tym razem nadkładam drogi i idę skorzystać z windy przy metrze.
I już po prawie 6 godzinach jesteśmy w domu.
Slipersy zakupię pewnie po wakacjach, ale tym razem przez internet.
A jak się zapomnę i znowu będę chciała w świat wyruszyć, to bardzo proszę, żeby mi ktoś to WYBIŁ Z GŁOWY.
Litując się nad potencjalnymi czytelnikami pominęłam perypetie związane z dodatkowymi przesiadkami, które zaliczyłam próbując przyśpieszyć podróż, skrócić oczekiwanie na tramwaj, zastępując go autobusem, pilne wysiadania na siku, itd, itp.