Matka też człowiek, a nawet kobieta. Bywa, że nie ma czasu o tym pamiętać. Zdarzy jej się wyjść z pomalowanym jednym okiem.
Przez kilka zapomni co to znaczy długa kąpiel. Gdyby nie lustro w windzie, nie oglądałaby własnego odbicia.
Ale potem przychodzi inny czas. Prędzej czy później przypomina sobie Matka Polka Dresowa o tym człowieczeństwie, a nawet kobiecości. Odkurza wtedy pewną półkę w łazience, jakieś zakupy zrobi. W końcu posunie się nawet do tego, że zacznie kosmetyków UŻYWAĆ 😉
Bardzo powoli i ja zaczynam dres w kancik prasować i nakładać na twarz coś więcej niż wodę z mydłem. W ramach „brania się za siebie” i orania ugoru przetestowałam w ostatnim czasie trochę kosmetyków. Niektóre z nich okazały się hitami i zdecydowanie zostaną w mojej kosmetyczce na długo.
Oto kosmetyczne odkrycia Matki:
-
Bielenda CC Cream Blur Effect
Dostałam ten krem, nie miałam więc żadnych oczekiwań wobec niego. Nawet nie specjalnie przeczytałam co napisano na opakowaniu. Po prostu nałożyłam go rano, bo był pod ręką.
W pierwszej chwili pomyślałam, że jednak trzeba było przeczytać ulotkę bo chyba nakładam peeling. Krem zawiera małe drobinki, które jednak znikają podczas nakładania, jakby się rozpuszczały.
Efekt zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Od razu po nałożeniu kremu Blur Effect buzia wydaje się rozświetlona, kolor wyrównany, drobne niedoskonałości przykryte.
„Optycznie poprawia wygląd cery i retuszuje niedoskonałości” – przeczytacie na opakowaniu. Rzeczywiście. Dla mnie ten Blur Effect jest właśnie jak filtr w Photoshopie. Natychmiast wyglądam lepiej 🙂 Po lekturze ulotki okazało się, ze te drobinki to kapsułki zawierające pigment, który podczas nakładania zmienia krem w delikatny fluid.
Dla mnie to taki szybki, codzienny sposób, żeby przypominać rano jak człowieka. Mam stosunkowo mało wymagającą cerę. Nie lubię i nie potrzebuję ciężkich kosmetyków. Na pewno w lecie to będzie mój „must have”. Zimą jednak lubię używać podkładu, a ten krem bardzo dobrze sprawdza się też jako baza pod makijaż.
Blur Effect jest bardzo wydajny, opakowanie powinno wystarczyć na około 3 m- ce regularnego stosowania. Biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny (około 20 zł za 40 ml) – rewelacja.
-
RevitaLash – Odżywka do rzęs
Na odżywkę RevitaLash ostrzyłam sobie zęby od kiedy moje koleżanki zaczęły mieć firanki zamiast rzęs, albo jak to mawia jedna z nich: Jak krowa z ruskiej kreskówki 🙂
Ja też chciałam. I mam. Stosuję w miarę regularnie od około miesiąca.
Wbrew niektórym opiniom nie zauważyłam wypadania rzęsy.
Cykl życia rzęsy wynosi około 100 dni. Mniej więcej tyle czasu potrzeba, na widoczny efekt. Obecne muszą wypaść i zostać zastąpione nowymi – odżywionymi.
Efekt utrzymuje się tak długo jak długo stosujemy odżywkę.
Na mój efekt „WOW” jeszcze czekam, ale już pojedyncze rzęsy zaczynają wystawać przed szereg 😀 Poza tym na własne oczy widziałam u kilku osób działanie tego produktu, dlatego z czystym sumieniem już teraz zaliczam go do moich hitów.
Odżywkę RevitaLash nakłada się jak eyeliner, za pomocą cienkiego pędzelka. Początkowo codziennie na noc.
Po uzyskaniu wymarzonego efektu krowy z kreskówki, raz na tydzień.
Uwaga dla ciężarnych i karmiących – produkt zawiera składnik, który znajduje się w leku na jaskrę w którym porost rzęs jest efektem ubocznym.
Cena: 330 zł za 3,5 ml – kuracja na pół roku. 320 zł jeśli kupisz edycję limitowaną różową, z której 10% dochodu przeznaczone jest na Amazonki i badania nad rakiem.
-
Brwi w butelce, czyli Brown Extender firmy Divaderme
Wystarczą zrobione brwi i od razu człowiek jakiś wyraźniejszy jest. To moje absolutne minimum. Kiedy przestają być widoczne, a ja nie mogę się wybrać do kosmetyczki, popadam w depresję.
Tak naprawdę to marzy mi się makijaż permanentny. Brwi, a najchętniej jeszcze kreski. Ile czasu mogłabym zaoszczędzić… Póki co, jednak henna, a w międzyczasie kolejne odkrycie: brwi w butelce. W szklanej buteleczce znajduje się delikatny pyłek (glinka) oraz miliony malutkich włókienek. Te drobne włoski przyczepiają się do naturalnych brwi. Glinka podkreśla kolor. Sama decydujesz jak intensywny efekt chcesz uzyskać. Brown Extender występuje w kilku kolorach.
30 sekund po nałożeniu kosmetyk staje się wodoodporny. Zrobienie brwi trwa naprawdę chwilę, a efekt spokojnie utrzymuje się przez cały dzień.
Podobno to ulubiony kosmetyk wizażystek i makijażystek. Nie dziwię się.
Efekt:

Producent oferuje też podobny kosmetyk do rzęs, ale postawiłam już na RevitaLash i cierpliwie czekam na efekt.
Cena na stronie producenta to około 119 zł, ale w internecie można znaleźć ten produkt nawet o połowę taniej.
Kosmetyk ważny jest rok od otwarcia, myślę że powinien na tyle wystarczyć. Chyba, ze jesteś wizażystką 🙂
-
Woda różana
Wiesz ile kosztuje prawdziwy olejek różany*? Około 550 zł za 9ml. Na produkcję 1 kilograma potrzeba około 6 ton płatków róż, które zbierane są ręcznie około godziny ósmej rano (wtedy zawierają najwięcej olejku). Woda różana to tak zwany hydrolat, czyli produkt uboczny powstający w procesie produkcji olejku. Lubię jej używać w zastępstwie toniku. Jest w 100% naturalna odżywia i nawilża. Podobno tez odpręża, nie wiem czy skórę, ale mnie na pewno!
*Mówimy o prawdziwym i naturalnym olejku. Jeśli spotkasz gdzieś znacznie tańszy produkt, przeczytaj skład. Jeśli znajdziesz tam „fragrance” lub „perfume” jest to kompozycja zapachowa, czyli chemia. Ewentualnie masz do czynienia z imitacją zawierającą olejek różany: kilka kropel olejku wymieszane z olejem bazowym, np. z winogron.
Cena: ok. 45 zł za 100 ml.
-
Pure Gold firmy Happymore
To moja odrobina luksusu. Taka porządna odrobina.
Mówią na ten kosmetyk „biżuteria dla skóry” i faktycznie, są to płatki czystego 24karatowego złota i srebra zawieszone w kwasie hialuronowym i naturalnym kolagenie.
Zawiera też algi i ekstrakt z noni, żel z aloesu, alantoinę i pantenol.
Złoto i srebro działają antybakteryjnie oraz przyspieszają migrację składników aktywnych, stymulują syntezę kolagenu.
Pure Gold to kosmetyk w 100% vegański, całkowicie naturalny, produkowany w Polsce.
Chytra jestem i lubię „mieć”, więc początkowo musiałam się przemóc, żeby używać tego cuda codzienne. Niestety nawet najdroższy kosmetyk nie działa stojąc na półce,
a ten naprawdę pomaga mi po „urlopie macierzyńskim”. Czytam skład i mam wrażenie, że nic więcej dla siebie nie muszę robić.
Jestem nim tak zachwycona, ze trudno mi obiektywnie powiedzieć, czy efekty które obserwuję to przypadkiem nie placebo 😉

A Wy macie hity, które pomagają Wam w dbaniu o siebie i swoje człowieczeństwo?
Podzielcie się w komentarzach, jestem otwarta na kolejne eksperymenty 🙂