Tag

Kulturka

Browsing

W głowie się nie mieści to film dla rodziców

Zabrałam Ją do kina na ten film. Nie byłam przygotowana, recenzji i opinii nie przeczytałam. W tak zwane ciemno poszłyśmy. Prawie w ciemno, bo reklamę kinową raz widziałam, ale i tak miałam obawy. Jeśli chodzi o dzieci, to najbardziej lubię te filmy, które już widziałam. Mam tak od czasu, kiedy przez splot wydarzeń zamiast na „Pszczółce Mai” wylądowałyśmy na „Barbie i coś tam”. 

Wiedziałam, że „w głowie się nie mieści” to film o emocjach. Zastanawiałam się, czy to nie za trudny temat? Czy odpowiedni przekazany? Czy zrozumie? Nie znudzi się? Na wypadek gdyby to była kolejna eksplozja różowej popkultury, miałam naładowany telefon i zaplanowaną sesje na FB.  
Nie jestem pewna ile Ona z filmu zrozumiała, ale ja telefonu nie wyciągnęłam. Okazało się  bowiem, że nie jest to byle kreskówka lecz animowany film edukacyjny, który każdy rodzić obejrzeć powinien.
Dla dorosłych
Dlaczego film jest dla rodziców? Bo pomaga zmienić perspektywę.  W prosty, przystępny sposób (czyli tak, jak lubię najbardziej) pokazuje skomplikowaną sferę funkcjonowania człowieka. 
Pozwala popatrzeć na dziecko, nie jak na Złośnika, Marudę, czy Beksę, tylko jak na osobę kierowaną emocjami. Emocjami, na które nie ma wpływu. Ulega im bezwiednie. Przecież panowanie nad sobą, to wielka sztuka. Wiemy o tym wszyscy, którym zdarzyło się krzyknąć na dziecko.

Odpowiedzialność
Kiedy przeniesiemy odpowiedzialność za poszczególne zachowania z dziecka na emocje, zdamy sobie sprawę, jak często potrzebuje ono naszego zrozumienia i pomocy. 
Czasem może to oznaczać wycofanie się, zostawienie przestrzeni do wyładowania energii. Czasem zareagowanie wbrew temu co nam się wydaje na pierwszy rzut oka, bo agresja może być przejawem smutku, a nie złości. A czasem wystarczy po prostu być obok. 
Nie tylko radość
Film uświadamia, że wszystkie emocje są ważne. Pełnią określone role. Dzieci nie muszą być zawsze radosne – choć czasem tak byśmy chcieli, tego od nich oczekujemy. Czasem się złoszczą, bo nie wiedzą co innego mogą zrobić. Czasem się smucą – i nie jest to ani ich, ani nasza wina. 

Fundamenty
Musimy cały czas bardzo uważać na to jak postępujemy z dzieckiem, bo przecież właśnie tworzą się jego wspomnienia. Tu i teraz. Codziennie. A niektóre z nich utworzą fundamenty. Staną się podstawą osobowości. I nigdy nie wiadomo, które to będą wspomnienia. Na czym więc ma budować Twoje dziecko? Na wspomnieniu strachu przed klapsem, zmarszczonych brwi, grożenia palcem? Czy wspólnych wygłupach, empatii, wsparciu, dumy z jego osiągnięć?
Zabrakło mi
Jeden tylko widzę minus scenariusza. Myśląc o dzieciach starszych niż moje, dzieciach które zrozumieją znacznie więcej z filmu. Myślę, że warto byłoby im pokazać, że nie tylko emocje kierują nami. My też czasem przejmujemy stery. Możemy powściągnąć złość, stłumić odrazę, przezwyciężyć strach. Trudna to umiejętność, ale możliwa do opanowania i bardzo ważna. Choć czasem o tym zapominamy, to na tym między innymi polega  bycie dorosłym. Na panowaniu nad emocjami. Jestem dorosła, nie biję.
Córeczka zobaczyła, że jest kilka emocji, że mogą powodować różne zachowania. Rozmawiałyśmy o tym, kiedy można się złościć, a kiedy smucić i do jakiego stopnia. Ustaliłyśmy na przykład, że brak różowej sukienki na podorędziu może być powodem smutku, ale nie koniecznie płaczu.
Ona ma 3 lata. Oczywiście, że to tylko rozmowa i pewnie kolejny kryzys pralniczy skończy się aferką, ale mamy punkt zaczepienia. Ja się nie zdenerwuję, bo przypomnę sobie, że to chwilowo smutek przejął stery za konsolą. Od razu więcej cierpliwości będę miała do tłumaczenia, że inne kolory też są ładne. 
A może przy okazji stworzymy jakiś fajny fundament?

PS Dla tych,którym taki sposób rozmowy o emocjach się spodobał, mam dobrą wiadomość. Wydana została seria książeczek nawiązujących do filmu, w których poznajemy bliżej poszczególne stany emocjonalne KLIK.

Smykofonia. Małe dziecko, muzyka i jeszcze mniejsze dziecko

Tym razem było zupełnie inaczej inaczej. Zamiast na przedstawienie poszliśmy na koncert. Koncert specjalny bo dla maluchów. Grany dla dwóch grup wiekowych: 0 – 2 lata i  2 – 5 lat.

Przyszedł więc czas na Syna i jego pierwsze spotkanie z kulturą wyższą niż Teletubisie. Ze względów organizacyjnych  zdecydowałam, że idziemy wszyscy razem. A ponieważ łatwiej będzie Córeczce odebrać przekaz dla dzieci młodszych, niż Synkowi zrozumieć treści przygotowane dla starszaków, wybrałam grupę młodszą.
Przyznaję, że trochę się obawiałam co z tego wyniknie, bo oczekiwania miałam duuuże. 

Już sama nazwa SMYKOFONIA spodobała mi się bardzo. 

Nazwa prawie poważna, zobowiązująca.

A wiadomo jak to jest kiedy idziemy do kina na świetny film. Taki, który nagrody zbiera, bije rekordy oglądalności, wszyscy znajomi już go widzieli i każdy chwali. Spodziewa się człowiek nie wiadomo czego i zawsze wychodzi z niedosytem. 

Po drodze musiałam rozwiać nadzieje Córeczki. Tak jak kiedyś na Babę Jagę tak teraz czekała na Tamburmajora (wina Kici Koci).
Kiedy dotarliśmy na miejsce już pierwsze wrażenie, zupełnie nie związane z muzyką, było pozytywne. Bardzo pozytywne. Na korytarzu stał przewijak dla najmłodszych, a w łazience schodek dla troszkę starszych. Niby banalna sprawa, niskobudżetowa, a wcale nie oczywista. Miło, że ktoś zadbał o takie zaplecze w miejscu, które na co dzień nie jest przeznaczone dla najmłodszych.
Przed wejściem na salę musieliśmy zdjąć buty, bo publiczność rozsiada/rozkłada się na dywanie i poduchach. Wyraźnie czuje się przyjemną, pełną akceptacji i życzliwości atmosferę. Nie tylko rodzice, ale też muzycy są otwarci na pomysły, zachowania i najdziwniejsze reakcje dzieci.
A dzieci? W zależności od wieku, jedne tańczą, biją brawo (Córeczka), inne zajęte są bardziej robotem sąsiada, turlaniem się, polowaniem na sznurówki wiolonczelisty (Synek). 
Nie zwiódł nas też prezentowany repertuar. Nie było Krasnoludków, Jagódek, ani Stokrotek. Tematem spotkania była gitara, usłyszeliśmy zatem: 
„Libertango” Astor Piazzola, 
„Fantasia Alonso” Mudarra, 
Bure Bacha,  
„Syrix” solo na flet, 
„Kołysanke” na flet i gitarę Garbriela Sare, 
piosenkę „Malita Mala”. 
Reszty nie zapamiętałam, abo nie rozpoznałam. 
Były też tańce. Flamenco, a jakże! Z chustą, z wachlarzem, z przytupem. Raźniej mi się zrobiło, kiedy tym razem na buty tancerki  zapolowało inne dziecko 🙂
Również publiczność została zaproszona do tańca i do grania. Dzieci dostały grzechotki, tamburynka, dzwoneczki i robiły hałas muzykę!
Na koniec, już bez akompaniamentu, było szaleństwo na poduchach, gonitwy, swawola.

Nasza opinia? 

Zdaniem Matki: Świetna inicjatywa. Cudowny klimat. Spotkanie z muzyką może nie poważną, ale na pewno ambitną w przyjaznej atmosferze. Zdecydowanie się nie zawiodłam. No ale, że maruda jestem i zawsze chcę więcej, to jedną uwagę mam. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że forma przekazu nie została dostosowana do najmłodszych. Dzieci, które uwagę skupiają dosłownie na kilka (w porywach do kilkunastu) sekund, które porozumiewają się monosylabami. A tu zaserwowano im opowieść, z bohaterem przerywaną utworami. Zastanawiałam się jaki sens ma  opowiadanie Córeczce (o Synku nie wspominając) legendy o powstaniu fletni Pana, albo z czego kiedyś robiono kastaniety. Spodziewałabym się mniej słów, a więcej treści dostosowane do maluchów, elementów metody E.E. Gordona.
Zdaniem Synka: Bawił się doskonale, ignorując moje fanaberie. Wcale mu opowieści nie przeszkadzały. Na muzykę reagował, z zapałem bił brawo. Taniec go nie zainteresował, za to instrumenty owszem.

Recenzja Córeczki: Możemy tu przyjść jutro? Przyjdziemy jutro też na koncert? A wrócimy tu?

W sumie mi też się podobało. Nie wykazałam się zatem asertywnością. Jak posłuszna matka podreptałam do  do kasy i zakupiłam bilet na kolejny wstęp. Tym bardziej, że zaczynał się 15 min po naszym. Kiedy młodsza grupa bawiła się jeszcze w poduchach, buty już zdejmowały dzieci starsze. 

Córeczka i Synek oswoili się już z sytuacją,rozbrykali i podobało się im jeszcze bardziej, a ja utwierdziłam się w przekonaniu, że różnica między grupą młodszą i starszą jest głównie na widowni.

Nie mniej Smykofonia to pomysł doskonały, zrealizowany z zaangażowaniem. Projekt realizowany jest, poza Warszawą, w kilku miastach na Mazowszu (Sokołów Podlaski, Anin, Siedlce, Góra Kalwaria).

Aktualne terminy koncertów można znaleźć na stronie

www.smykofonia.pl

P.S. Wieczorem, przed zaśnięciem, rozmawiamy z Córeczką:

– A wiesz co to jest fletnia Pana?
– Takie fleciki.
– A kastaniety?
– Klap, klap. Do robienia o tak (tu nastąpiła prezentacja, w której tylko przytupu zabrakło).
– Aha..

’Jaś i Małgosia’ w Teatrze Polonia

To była okazja. Trafiła się dosyć nagle i niespodziewanie. „Jaś i Małgosia” w Teatrze Polonia. W prawdziwym teatrze. Któż by odmówił? Na pewno nie ja. Nie z moim podejściem do teatru (klik).

Następnego dnia zapakowałam więc Córeczkę, do samochodu i wyruszyłyśmy na przedstawienie. Rozmowę na temat czy będzie Baba Jaga, a po co będzie oraz kiedy będzie, przerwał nam telefon.

Dzwoniła M:
–   I jak jedziecie? Bo wiesz… Wczoraj w TV była akurat filmowa wersja „Jasia i Małgosi”. Tam zła macocha namawia ojca, żeby zostawił dzieci w lesie, bo nie mają pieniędzy, głodują itd… Krzysiowi  (lat 6) to wyłączyłam. I tak sobie myślę, czy Twoja Córeczka nie za mała jest na tą bajkę? Sprawdziłaś jaka to wersja?
No oczywiście… Oczywiście, że nie sprawdziłam! Natychmiast przypomniały mi się Baśnie Braci Grimm, które dostałam w podstawówce. Dwa grube tomy, śmiało można ustawić w jednym rzędzie z dziełami  Stevena Kinga, czy Edgara Allana Poe.
Siostry Kopciuszka obcinają sobie części ciała, na Królewnę Śnieżkę Leśniczy dostał zlecenie od złej macochy. Macochy zresztą notorycznie pozbywają się pasierbów, mniej lub bardziej definitywnie:
„Matula obcięła mi główkę,
tatulo w potrawce mnie zjadł”.
Okrucieństwo, masakra, kanibalizm, mord… i moja dwuletnia dziewczynka. 
Z pewną taką niepewnością zajmujemy więc miejsca na widowni. Będzie dobrze, myślę sobie, przecież na afiszu dużymi literami napisano, że to wersja Jana Brzechwy. We wczesnym dzieciństwie słuchałam tej bajki na adapterze i traumy nie mam. Ale czy na pewno wszystko pamiętam..?
Kurtyna się podnosi, ze sceny padają pierwsze słowa:
„Już nigdy nie zrobię wędlinki z dziewczynki”
Rozglądam się nerwowo i zastanawiam którędy wyjść, nie robiąc zamieszania. Zajmuje mi to chwilę na tyle długą, by dać szansę Brzechwie.
No i na całe szczęście!
Obejrzałyśmy całe przedstawienie. Okazało, się że jest to wersja soft & easy, pełna piosenek i tańców (czyli Córeczka szczęśliwa). Nie ma macochy, jest mama, dzieci nie zostają porzucone, tylko gubią się idąc przez las z prowiantem dla Taty Drwala. 
Spektakl łamie stereotypy.
Najpierw Drwal-Torreador grany przez Matyldę Damięcką znowu na chwilę budzi moje wątpliwości. Czy aby nie przemyca się tu ideologii gender i czy ja mam na to ochotę?  Kiedy jednak Matylda Drwal odśpiewuje arie do swojej żony, przekonuje mnie absolutnie o swojej męskości, orientacji i miłości do małżonki.
Potem okazuje się, że nie ma Baby Jagi. Jest za to Czarownica Pajęczyca. Młoda i ładna (fuj ;)).
Ponieważ w teatrze już bywałyśmy, cała sytuacja była oswojona. Córeczka nie przestraszyła się gasnących świateł, czy głosu z offu.  Cały spektakl obejrzała jak zahipnotyzowana. Nie bała się i nie nudziła nawet przez chwilę.
Mnie rozczarowała tylko scenografia. Powiedzmy, że zostawia duże pole do popisu wyobraźni. A przecież chatka z piernika to ogromne pole do popisu, nie koniecznie wymagające dużego budżetu. Niestety tu została potraktowana wyjątkowo umownie.
Za recenzję Córeczki  niech wystarczą słowa z jakimi opuszczałyśmy Teatr Polonia: 
– Ja chcę do Czarownicy! 
Ja też ze spokojnym sumieniem polecam spektakl, nawet młodszym dzieciom. 
Tylko tej chatki z piernika żal…

Małe dziecko i teatr

Mój dziadek pracował w teatrze. Nie bardzo rozumiałam, co emerytowany strażak ma do roboty
w teatrze. Kiedy pytałam, tłumaczył mi, że pilnuje, żeby nikt na widowni nie palił fajki, czy innego papierosa. No a gdyby ktoś ogień zaprószył, to wiadomo, będzie gasił.
Dziś, kiedy o tym myślę, to dalej nie jestem pewna jaką miał funkcje. Może takie były przepisy..?
Ale dopiero teraz jestem z niego dumna, bo widzę, że wyprzedził swoją epokę. Znalazł doskonały sposób na aktywną emeryturę.

Kilka razy w tygodniu, Dziadek golił się brzytwą, spryskiwał wodą kolońską, prasował koszulę, zakładał garnitur i wychodził do teatru.
Czasami zabierał mnie ze sobą.
Uwielbiałam te wyjścia.

Mała dziewczynka i wielki (jak mi się wtedy zdawało) teatr.

Wszystko było wyjątkowe. Czułam, że wchodzę do innego świata. Zapach pluszowych foteli, miękkie dywany, zakurzone kotary, eleganckie stroje Pań i Panów. To wszystko tworzyło niesamowitą atmosferę.
Atmosferę „wieczorowości” zarezerwowaną dla wielkich bali, przyjęć i dorosłych.
A kiedy w foyer czekaliśmy na dzwonek, wiedziałam, że nie tylko ja czuję wyjątkowość chwili. Oni, dorośli, też byli podekscytowani, a ja już nie byłam taka mała.
Repertuar w moim mieście nie zmieniał się zbyt często, ale to mi w niczym nie przeszkadzało. Na pamięć znałam „Anię z zielonego wzgórza” i „Śluby panieńskie”.
Oczywiście zdarzało mi się bywać za kulisami. Raz nawet mogłam wejść do garderoby mojej ukochanej „Maryli” i popatrzeć jak się maluje!

Wierzę w magię dzieciństwa. Nie chodzi mi o jednorożce, złe macochy i czarodziejskie różdżki.
Prawdziwa magia nie bierze się znikąd, nie pochodzi z telewizora. Trzeba ją tworzyć. Prawdziwa magia, to atmosfera przy wigilijnym stole, zamiana Taty w rumaka, pieczenie ciasteczek z Babcią.
Taką magię pamięta się przez całe życie. Ja pamiętam.
A teatr mojego Dziadka to skoncentrowana dawka magii w czystej postaci.

W związku z powyższym Córeczka nie miała wyjścia. Jeszcze samodzielnie nie chodziła, kiedy Matka Wariatka zaciągnęła ją na przedstawienie po raz pierwszy. Funkcje teatru doskonale spełnił nasz ulubiony Dom Kultury. Duża scena, prawdziwa kurtyna, pluszowe rozkładane fotele.
Kukiełkowe przedstawienie trwało ok 40 minut. Oczywiście zastanawiałam się jak to będzie.
Czy nie przestraszy się nowej sytuacji, ciemności, tłumu ludzi?
Czy wytrzyma tyle czasu?
Czy nie rozpłacze się i nie będzie przeszkadzać?
Na wszelki wypadek, żeby skrócić czas ewakuacji, zajęłyśmy skrajne miejsce w rzędzie.
Córeczka najpierw siedziała na moich kolanach, potem na nich stała. Patrzyła się na scenę jak zaczarowana. Przez 30 minut. Potem zajęła się koleżanką, z sąsiedniego fotela, a potem spacerem w stronę sceny i z powrotem. Ponieważ jednak cały czas była grzeczna i nikomu nie przeszkadzała zostałyśmy do końca.
A na koniec były oklaski. To dopiero za-ba-wa! Cała sala robi kosi-kosi, klap-klap! A najgłośniej klaszczą najmniejsze łapki Córeczki.

Dziwnie na mnie niektórzy patrzyli. Bo co takie Małe Dziecko mogło zrozumieć, co zapamiętać?
Nie wiem, może nic, może coś. Początkowo myślałam, że faktycznie, nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Po kilku dniach, kiedy sądziłam, że już zdążyła o przygodzie z teatrem zapomnieć, zobaczyła w TV scenę z jakiegoś festiwalu piosenki. Stanęła na kanapie i krzycząc „Tawo!” klaskała, klaskała, klaskała…

Od tamtej pory, na różnego rodzaju przedstawieniach bywamy regularnie. W salach zabaw, domach kultury, teatrach.
Was też zapraszamy! Stwórzcie swoją magię 🙂

Praktyczny poradnik, o tym jak zaciągnąć dziecię do teatru, w przygotowaniu.